|
|
|
MANIC STREET PREACHERS - wywiad z Nicky'm Wirem, gitarzystą zespołu - wrzesień 2002. STRONA: 3 |
|
- Czy w takim razie wasi "znani przyjaciele" nigdy nie próbowali zachęcić was do eksperymentów z muzyką elektroniczną? Nie proponowali wyprodukowania płyty właśnie w takiej stylistyce?
- Zbyt dużą wagę przykładamy chyba do słów piosenek. James twierdzi, że to właśnie one przesądzają o charakterze całości. To dlatego wydaje mi się, że teksty na nowej płycie zmuszą nas do nagrania jej w tak surowej, bezpośredniej formie, jak to tylko możliwe. Ale z drugiej strony
nigdy nie mów nigdy! Teraz ten krążek jest tylko jednorazową przygodą, jak na razie wolimy sprawować kontrolę, niż być kontrolowanym. I jak na razie nie przynosi to specjalnie złych rezultatów!
- Wspomniałeś o wadze słów w waszych kompozycjach. Czy kiedykolwiek mieliście szansę na własne oczy przekonać się, co zmieniły one w życiu waszych fanów?
- Cały czas się o tym przekonujemy wędrując po stronach internetowych założonych przez fanów, czytając przysyłane przez nich fanziny. Przykładem niech będzie "If You Tolerate This Your Children Will Be Next", opowiadający o problemach Wojny Domowej w Hiszpanii - dzięki nam wiele osób naprawdę zainteresowało się tą kwestią, cześć nie wiedziała nawet o istnieniu takiego konfliktu. W innych kompozycjach z naszego również serwujemy wiele odniesień do współczesnej historii czy kultury. To samo, pamiętam, fascynowało mnie w kawałkach Sex Pistols czy The Clash. Ich teksty otworzyły przede mną zupełnie nowy punkt widzenia. Mam nadzieje, że to samo można powiedzieć też o nas. Pewnie nie zmieniliśmy świata, ale na pewno zmieniliśmy ludzi. Na mnie ogromny wpływ miał chociażby Morissey. To dzięki niemu zakochałem się w twórczości Oscara Wilde'a, którego do dziś namiętnie czytam.
- Okładka albumu przedstawia wszystkich czterech oryginalnych członków zespołu. Czy kiedykolwiek jednak przeszła wam przez głowę myśl, żeby miejsce Richey'a w grupie zajął ktoś inny. Zniknął on przecież w bardzo trudnym dla was momencie - dosłownie w przeddzień rozpoczęcia wielkiej trasy koncertowej Manic Street Preachers.
- To było bardzo trudne. Pod kątem osobowości czy talentu to na pewno nikt nigdy go nie zastąpi, ale jeżeli chodzi o występy na żywo, to James, który również gra na gitarze nie może jednocześnie grać dwóch partii, śpiewać i skakać po scenie. Wprowadzenie kogoś nowego byłoby sporym ułatwieniem, ale nie wydawało się nam czymś właściwym. A trzeba kierować się pewnymi zasadami. Wiele zespołów nawet by się nad tym nie zastanawiało, wystarczy popatrzeć na Oasis czy Suede - przyjmują do składu nowych gitarzystów i po sprawie. My jednak nie mogliśmy tak postąpić. Byliśmy sobie może zbyt bliscy?
- Kiedy wsłuchać się w gitary z nowego kawałka "There By The Grace Of God", momentalnie przychodzi tylko jedno skojarzenie - The Cure. Czy ten zespół należał kiedykolwiek do grona waszych inspiracji?
- Tak, podobnie jak inne post-punkowe zespoły - Joy Division czy Siouxsie & The Banschees, The Cure byli tym, w co wsłuchiwaliśmy się w młodości. Potem dołączyli do nich też Echo And the Bunnymen. Wszyscy oni tworzyli w trochę gotyckim nastroju, więc po latach naprawdę jest się do czego odwoływać. "There By The Grace..." to dla nas trochę chłodny, bardzo europejski kawałek. Nie chcieliśmy wracać z kolejny patetycznym numerem w stylu "wielkich Maniców", potrzebowaliśmy czegoś mniej wyzywającego. Innego, niż normalnie. Wręcz hipnotycznego...
- Teraz będzie trochę filozoficznie. Czy uważasz, że przez 10 lat waszej działalności, nazwa "Manic Street Preachers (Szaleni, uliczni kaznodzieje)" zmieniła w jakiś sposób swoje znaczenie? Czy "preaching (nauczanie)" znaczy dzisiaj coś innego, niż dekadę temu?
- Kiedyś słowo "manic" odnosiło się głównie do energii, jaką wyzwalaliśmy z siebie na scenie. "Street - ulica" świadczyła o naszym robotniczym pochodzeniu. Wychowywaliśmy się w skromnych, ciężkich warunkach. "Preachers" było niemal religijnym wskazaniem, że chcemy nawracać ludzi, pragniemy aby ujrzeli oni inną stronę życia, zaczęli słuchać innej muzyki. Z czasem i wraz ze stopniowym rozwojem zespołu, ludzie zaczęli nazywać nas po prostu "The Manics (Szaleńcy)", bo nie mogli poradzić sobie z obciążeniem, jakie wiązało się z resztą nazwy. Choć może dotyczy to tylko Wielkiej Brytanii...
|
Dodatkowe informacje: www.manics.co.uk
|
<<
Poprzednia strona
| 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | Następna strona >>
|
|
|
|